sobota, 27 grudnia 2014

Somewhere only we know...


Zamknij oczy, ale nie umieraj. Masz prawo do płaczu. Ale potem wstań i walcz o następny dzień.


"I choć tyle tu miejsc i taki w nich zgiełk,
w tym mieście tak pusto bez Ciebie jest."


Mylą się ludzie, którzy sądzą, że słowa są wytarte. Słowa po prostu są. To ludzie mają fałszywe i wyszargane gęby.


"(...) Zbyt często słyszał, jak ludzie powtarzają, by nie tłumić uczuć, wyrażać emocje, uwolnić ból. On sam uważał, że tłumienie uczuć ma wiele zalet. Jeśli robi się to dostatecznie długo i dostatecznie głęboko, wkrótce przestaje się cokolwiek czuć."


Jak dużo powiedzieć, a nic nie powiedzieć, jak się śmieć, gdy w środku nie do śmiechu, jak w coś wierzyć, gdy w nic się nie wierzy...


A może ja nie mam serca? Może przyzwyczaiłam się do ciągłego bólu, który powstał na jego miejscu? Nie potrafię żyć w szczęściu i nawet kiedy los się do mnie uśmiecha, to podświadomie robię wszystko, żeby się nie udało.


Bawisz się słowami. Upajasz się nimi. Słowami chcesz zastąpić normalne, ludzkie uczucia.


Co się polepszy to się popieprzy, co się zbuduje to się zrujnuje, co się ustali to się obali.


Pochowałam wczoraj naiwność,
podpaliłam mosty,
wymierzyłam kulą w życie.


Kocham cię ściano
za cierpliwość
z jaką wysłuchujesz mojego płaczu.


"Żyj spokojnie, niech Cię się wiedzie
i nie rozmawiajmy dzisiaj, bo nie wiem co mam powiedzieć,
zadzwoń do mnie za kilka lat,
ja na pewno nie zapomnę jak pozmieniałaś mój świat."


Wracam na górę i siadam blisko kaloryfera z kubkiem gorącej herbaty. Z każdym krokiem czy łykiem czuję, jak mnie ubywa, jest mnie coraz mniej, w sposób zupełnie niegroźny, wyrzuty z dramaturgii, najwolniej jak można znikam.


Wyglądałam przez okno na szary świat i czułam ulgę, że chociaż słońce miało dość przyzwoitości, żeby się od nas odpieprzyć.


Gdy wrócę z niebytu niezwłocznie oddzwonię.


Jeśli mnie pytasz, co złego jest w miłości, to ci odpowiem - boję się, że lada moment zostaniesz tą cząstką tlenu, bez której nie będę mogła oddychać.



piątek, 19 grudnia 2014

Scream my name.


Błogosławieństwem i zarazem przekleństwem człowieka jest jego mózg. Tam rodzi się chęć do życia i tam ona umiera.


Dotarło do mnie, jak jemu nieludzko trudno było ze mną i jak on, na swój sposób, strasznie mnie kochał, skoro tyle ze mną wytrzymał.


Mnie na niczym nie zależy, wiesz. Na niczym. Oprócz Ciebie. Muszę Cię widzieć. Muszę patrzeć na Ciebie. Muszę słyszeć Twój głos. Muszę i nic mnie więcej nie obchodzi. Jeszcze nie wiem, co będzie z nami. Przypuszczam, że to się źle skończy. Ale mi wszystko jedno. Bo już jest warto. Dlatego, że ja mówię, a Ty słyszysz. Rozumiesz?



Tęskniłam za nim tak bardzo, że niemal się dławiłam, jakby jego brak był czymś namacalnym, co utknęło mi w gardle. 


Jestem zmęczona i nie mam ochoty strasznie za czymś tęsknić. 


"zastrzeliłem się
 październikiem w łeb"


Zapominam o Tobie
i masz coraz mniej czasu,
żeby mi przypomnieć.


Kto odczuwa ból - może kochać.


Nie ma niczego bardziej przygnębiającego dla człowieka, niż przywyknąć do bycia niekochanym, wziąć to za stan naturalny, oczywisty, za regułę, potwierdzaną czasem wyjątkami.



Świat jest zbyt nudny, zbyt trzeźwy i zbyt spięty, by traktować go serio.


I byłoby to wszystko śmieszne, gdyby nie było takie smutne.


Jesteś mi potrzebny jak odbicie w lustrze, nie odbijam się w nim nawet sama przed sobą, a gdy wychodzę z domu, to nie otwierają się przede mną żadne drzwi automatyczne, bo też wiedzą, że bez Ciebie nie ma mnie.


Spróbuję odejść, przejść obok, schować się, zakryć, skulić, okłamywać siebie, że zapomniałam, nic nie było, jest dobrze. Schowam się jak noc w powiekach, kot w białym puchu, słońce w ogromnych chmurach. Będę tam, gdzie niebo dotyka ziemi.


Byłam z tych, co kochają na zabój, zostałam jedną z tych, co chcą umrzeć jak się budzą rano.


Znów przyszedł dzień,
nie przyszedłeś wraz z nim.



piątek, 5 grudnia 2014

You're lovely. I'm lonely.


Powiedz czemu cały czas oczekujesz cudu? Cud to życie, więc dobrze swoje zbuduj.


Tu nie chodzi o to, żebym ja na Ciebie liczyła. Chodzi o to, żebyś Ty na mnie liczył. Żebyś wiedział, żebyś zawsze wiedział, że masz na świecie człowieka, do którego w każdy dzień, w każdym stanie i o każdej godzinie możesz przyjść.


"Ufałam Ci." Zawsze kiedy wracał, spieszyłam się mu ufać, tak szybko mnie zawodził. Lubiłam kiedy wracał. Dawał mi pozorne szczęście, jak rak, który zabija powoli. Mimo to odmawiałam leczenia. Jestem emocjonalną kaleką. Gdyby przyznawali za to stopień niepełnosprawności, przynajmniej PKS miałabym za darmo. 


Kto urodził się z podwyższoną wrażliwością wie, jak trudno jest przełknąć życie. I wszystko, absolutnie wszystko pożera nas. W całości.


Połamano go za bardzo, żeby go teraz złożyć, zraniono za bardzo, żeby go teraz wyleczyć, wykorzystano za bardzo, żeby go teraz odzyskać.


Gdybym nie miała Ciebie, nie chciałoby mi się żyć. Ty jesteś teraz jedyną rzeczą, w którą wierzę naprawdę. Ty, nic więcej. Mam chyba prawo tak myśleć. Gdybym nie miała Ciebie, zrobiłabym wszystko, aby się zgnoić do końca, tak, żeby już nigdy nie kochać, nigdy nie wierzyć i nigdy nie cierpieć.


Nie milcz do mnie za bardzo, bo gryzę policzki od środka.


"Do wszystkiego ochoty brak.
Od środka.
Od spodu.
Od duszy samej.
Nieochota."


Tak długo opakowywałam się w milczenie, że trudno mi się rozpakować w słowach.


Walczyłam już z różnymi chorobami. Napotkałam jednak tę nieuleczalną. Choruję na Ciebie i nie umiem się z Ciebie wyleczyć... Cholera, umrę na Ciebie.


Nie bój się, uwierz w siebie, masz już wszystko. Poczuj więc, że przed Tobą cała przyszłość.


ta nieznośna przestrzeń
między nami
wypełniona niedopowiedzeniami 


"Trzeba być bardzo pijanym, żeby móc tak pisać. Ale mówię Ci - gdybym miał gwarancję, że będę z Tobą chociaż rok, a potem mnie zabiją - przyjechałbym do Ciebie. Nie ma, nie było - okazuje się - nic ważniejszego od Ciebie. Ale nie da mi nikt choć tej odrobiny."


Dla mnie umarłeś tak bardzo, jak to tylko możliwe.


jak ci
nie wstyd
milczeć
mi prosto
w serce